Czy Woodstock to miejsce dla dzieci?

Na wieść o tym, że wybieram się z dziećmi na Woodstock, kilkakrotnie słyszałam, że to nieodpowiednie dla nich miejsce, a wielokrotnie wyczytywałam to z twarzy rozmówców. Ale przecież, ja zawsze wiem swoje i bronię swoich racji zawzięcie. A może inni jednak mają rację? Może lepiej pojechać nad morze?

Woodstock w tym roku miał mieć trochę inne oblicze od poprzednich. Zakaz wjazdu autem na pole, jakieś płotki, barierki, kontrole. Z dziećmi, bez auta, pod namiotem, z całym domem w plecaku? Dałam upust swoim wątpliwościom i zarządziłam, że w tym roku pokażemy dzieciom morze.

Ponieważ o rezerwacji dogodnego lokum na ostatnią chwilę można było zaledwie pomarzyć, zdecydowaliśmy się na wynajęcie przyczepy campingowej. Postanowione! Zaplanowane! Pozostało już tylko pakowanie.

Lubię mieć wszystko pod kontrolą, wiedzieć, co mnie czeka, choćby na wakacjach. Sama obecność dzieci dostarcza już szeregu niespodzianek, więc lepiej, żeby reszta była wiadomą. Ale…

…sentymenty: znajomi, których mam okazję spotkać tylko raz w roku i duuużo innych pozytywnych ludzi i energii, i atmosfera, która pozwala pozbyć się na kilka dni kompleksów… A co tam! Dokopałam się do dawno nieużywanego guzika w głowie, z napisem „spontan” i obraliśmy kurs na Kostrzyn nad Odrą. W końcu, to prawie po drodze nad morze. Przywitamy się, pozwiedzamy, pogadamy, odpoczniemy i ruszymy dalej – pomyślałam.

Mężulu nie oponował. Zapakowaliśmy bagaże do naszego wehikułu i wyruszyliśmy na spotkanie z przygodą. Dopadła nas szybko, bo już na parkingu. Światła stop nie działały, zaczęło się poszukiwanie spalonego bezpiecznika. Po kilkunastu minutach i jednym połączeniu z internetem znalazł się winowajca. Ale za to na desce rozdzielczej pojawił się złowrogo migający komunikat – „start error”. Dzieci zdążyły już zasnąć, a samochód za cholerę nie chciał zapalić. Godzina 21. Kto nam o tej porze pomoże? Na szczęście, mechanik odebrał telefon, nie od razu, rzecz jasna, ale przygoda rządzi się swoimi prawami. Stwierdził, że jeśli to problem z immobilizerem, to nic nie poradzi, ale może warto sprawdzić bezpieczniki. Bezpieczniki!?! Przecież dopiero co je sprawdziliśmy! Ale co nam zostało? Złapałam latarkę, a Mężulu zajął się sprawdzaniem bezpieczników. Jeden, drugi, następny, a czerwone paskudztwo wciąż mrugało i zdawało się szyderczo uśmiechać. W głowie już układałam plan, co należy wnieść na powrót do domu i jak wytłumaczyć dzieciom, że obudziły się w swoich łóżkach. I nagle, zapałałam ogromną miłością do deski rozdzielczej, która odzyskała normalny wygląd, a silnik wesoło zaśpiewał. Uff! No i pojechaliśmy.

Oszczedzę Wam szczegółów podróży. Droga, las, stacja benzynowa, kawa… godzinny poślizg na parkingu przed domem, plus ograniczenie w postaci przyczepy, plus „zagubiłem się w mieście”, dodam, że w Poznaniu, to wszystko sprawiło, że zajechaliśmy na miejsce ok południa.

Znaleźliśmy miejsce na pustym jeszcze parkingu, ledwo patrząc na oczy spakowaliśmy potrzebne rzeczy i ruszyliśmy podbijać Woodstock.

Z dziećmi na Woodstock 2016 (2)

Obowiązkowo przywitaliśmy się ze znajomymi, a już po chwili robiliśmy fotki pod dużą sceną, zdobyliśmy też wzgórze ASP i zaopatrzyliśmy się w świeżutkie woodstockowe koszulki. Niestety, w tym roku Poczta Polska nie zawitała na woodstockowe pole, a my zapomnieliśmy, że kartki można kupić w Siemashopie. Później już nam się nie udało ich zdobyć i choć chciałam wysłać ich wiele, plan spalił na panewce 😦

Wojaże po woodstockowym miasteczku skróciliśmy do minimum, bo słońce prażyło niemiłosiernie. Schowaliśmy się w cieniu naszej bazy wypadkowej u znajomych. Dzieciaki pełne energii nie czekały na chłód wieczoru i od razu zabrały się do pracy. Wiaderka i łopatki stały się naszym (rodziców) sprzymierzeńcem. Przygarnęli również prawdziwą saperkę, co wywołało u mnie stan prawie przedzawałowy, bo już widziałam poobcinane kończyny, ale okazało się, że posługują się nią całkiem sprawnie, oczywiście pod bacznym nadzorem Mężula. Kopanie dołu pod flagę, a potem jej własnoręczne przygotowanie i wkopanie, dały dzieciakom ogrom frajdy, a przy okazji trochę ich zmęczyło, co dawało nadzieję, że dadzą nam odespać długą podróż.

Wieczorem wróciliśmy do naszego „apartamentu”. Dzieciaki, choć pełne wrażeń, zasnęły szybciuteńko. Pomógł im trochę Krasnal Hałabała, który pojechał z nami na tę wyprawę. Bo czy to Woodstock, czy koniec świata, przed snem bajka musi być!

bajki na Woodstock 2016

Następnego dnia mieliśmy ruszać w dalszą drogę, ale było nam żal. Strefy woodstockowe ze swoimi atrakcjami dopiero się rozkręcały, pogoda była wspaniała, w przeciwieństwie do tej nadmorskiej, a i czas jakby zwolnił. Postanowiliśmy zostać jeszcze dzień lub dwa.

Dzieciaki były szczęśliwe, mogąc biegać między namiotami, bawiąc się w chowanego pod plandeką i podjadając galaretki od Cioci. Cudem znaleźli czas na obiad i drzemkę. Po całym dniu beztroskiej zabawy, niemiłosiernie brudni, ale za to z uśmiechami od ucha do ucha, wracali na nasz parking. Trochę się zawiedli, gdy nie zgodziliśmy się na „dzień brudasa”, ale odzyskali humor, gdy zobaczyli, że prysznice (płatne, więc z ciepłą wodą) są zamontowane na ciężarówce.

Z dziećmi na Woodstock 2016 (3)

Tego wieczoru już wiedzieliśmy, że zostaniemy do końca. Nie zniechęcił nas nawet deszcz lejący się z nieba niemal przez cały następny dzień. W końcu od czego są kalosze i płaszcze przeciwdeszczowe. Wprawdzie większą część tego dnia wypełniły dzieciom kolorowanki, ale pod wieczór, gdy deszcz odpuścił, okazało się, że łatwiej wykopać dół w zmokniętej ziemi.

Trochę żałowaliśmy, że nie podjęliśmy decyzji o pozostaniu od razu, bo mogliśmy podstawić przyczepę na pole namiotowe. Ale droga do naszego parkingu nie była aż tak długa i męcząca. Na parkingu było ciut ciszej, nie brakowało kawy czy budek z jedzeniem. Nawet toi-toiki były niedaleko, więc nie mogliśmy narzekać.

Poza jednym deszczowym dniem, pogoda była łaskawa i mogliśmy cieszyć się atrakcjami przygotowanymi dla woodstockowiczów. Odwiedziliśmy Strefę Play, gdzie dostaliśmy darmowe gadżety i podglądaliśmy zmagania dorosłych na zabawnym torze przeszkód. Z daleka obserwowaliśmy wielki diabelski młyn w Strefie Allegro. Młodszy syn był zafascynowany dźwigiem, który umożliwiał skoki na bungee, starszy patrzył za to z podziwem na skaczących. Odwiedziliśmy również Strefę Lubuskiego, gdzie można było się przywitać z dzikiem, jeleniem i sarną. Studiowaliśmy też wygląd pni różnych gatunków drzew. Dla dzieciaków miłą atrakcją były maszyny do baniek mydlanych. Szaleństwo 🙂

Z dziećmi Woodstock 2016

Okazało się, że mój młodszy syn jest miłośnikiem woodstockowej muzyki i tylko pod sceną chciał spędzać czas. Niektórzy patrzyli na nas z dziwnymi minami, gdy z płaczącym dzieckiem oddalaliśmy się w kierunku pola namiotowego. Być może sądzili, że jest zmęczony lub boi się głośnej muzyki. A fakt był taki, że mieliśmy problem całkiem innego typu, nasz maluch bowiem chciał iść pod samą scenę. Dopiero po długich tłumaczeniach, zgodził się wreszcie stanąć nieco dalej, by móc szaleć na koncercie.

Drugą fascynacją mojego młodszego dziecięcia jest wszelkie „ijo-ijo”. A na miejscu był cały tabun wozów strażackich, karetki duże i te mini, które poruszały się po polu namiotowym. No i radiowozy policyjne, ich błyskające światła i policjanci kierujący ruchem. Maksymalny poziom ekscytacji został osiągnięty, gdy sympatyczni policjanci pozwolili usiąść w radiowozie i włączyli syrenę, i światła. I jeszcze odblask na rękę dali.

Starszy syn nie podzielał zainteresowań brata. Chciał koniecznie zobaczyć to miejsce, gdzie można się porzucać „błotnymi śnieżkami”. Niczego nieświadoma zaprowadziłam dziecko pod „grzybka”. Popatrzył, pomyślał i nagle stwierdził: „Mamo, bo ja chciałbym tam wejść”. Na nic moje przestrogi, że woda zimna, że mam ze sobą torebkę, a nie mam ręcznika. Zawziął się i już. Po którymś „Proszę, proszę, proszę” nie mogłam mu odmówić. Tak to, po kilkunastu latach jeżdżenia na Woodstock, po raz pierwszy wlazłam w woodstockowe błoto, za sprawą mojego dziecka. W pełnym rynsztunku. Ale radości na jego twarzy nie sposób opisać. Biegał, piszczał, rzucał „błotnymi śnieżkami”, był w swoim żywiole. Ja trzymałam się na uboczu, ale i tak oberwałam rykoszetem. Ale wiecie, naprawdę było warto. Na przyszły rok obiecałam powtórkę, tylko taką bardziej konkretną.

Kąpiele błotne na Woodstock 2016

Jeśli nie spędzaliśmy czasu na spacerach, to dzieciaki szalały przy namiotach i przyczepach. A to prowadziły nowe prace konstrukcyjne, a to bawiły się dmuchaną orką, zwaną „rybą”. Najmłodszy wykorzystywał wszystkich chętnych do szaleństw przy muzyce (wszystkim, którzy się podjęli tego zadania bardzo dziękujemy ) Ale hitem okazał się leżak, który złożył się przez przypadek w pół i tak powstała zjeżdżalnia.

W całej tej przygodzie, był jeden moment, kiedy się wystraszyłam. Wracaliśmy do naszego lokum. Droga w jednym miejscu była bardzo zatłoczona. Nie mogłam przejść z wózkiem. Szczerze mówiąc utknęłam. I wtedy zjawiła się pomoc. Niezwykle sympatyczna osóbka z irokezem na głowie szła przed nami i swoim ciałem torowała nam drogę, krzycząc na całe gardło” Uwaga dziecko!” Kiedy przebiliśmy się przez najgorszy tłok, wyściskała mnie, pogadała do Małego i poszła w swoją stronę. Żałuję, że nie zdążyłam nawet zapytać jej o imię.

Wspomnę jeszcze o drodze powrotnej, która rozpoczęła się gigantycznym korkiem już u wylotu parkingu. Do ulicy mieliśmy długość samochodu, a wyjazd na nią zajął ok 30 minut. To co czekało nas później, było tylko gorsze. Miły pan, mieszkaniec Kostrzyna, podpowiedział nam, że jeśli nie chcemy stać co najmniej trzy godziny w korku, to powinniśmy nakręcić i pojechać, taką jedną dróżką, a ominiemy cały ten korek. Perspektywa kusząca, ale czy słuszna?

Nie chcieliśmy się męczyć w korku, postanowiliśmy zaryzykować. Droga była fatalna, ale jechaliśmy. Nawigacja pokazywała jej istnienie, więc wzięliśmy to za dobry znak, poza tym to tylko 1,5 km. To było najdłuższe 1,5 km w moim życiu, bo nagle wjechaliśmy w las. Dróżka wąziutka i po deszczach dość błotnista, by się zakopać na całego. A przyczepa z tyłu do terenowych nie należała. Starałam się nie panikować i tylko ostrzegałam Mężula, by zjechał bardziej na lewo. Po głowie, latało mi hasło „uważaj złotko, bo błotko” i w duchu modliłam się, by nie spełniła się jego druga część: ” Mówiłam niemoto, uważaj, bo błoto!”

Nie spełniła się. Wyjechaliśmy szczęśliwie z lasu i faktycznie ominęliśmy cały korek. Co pozwoliło na spokojną kontynuację drogi do domu – już bez przygód.

Wracając do hipotezy zawartej w tytule, muszę obiektywnie stwierdzić, że Woodstock to festiwal dla dorosłych, nie dla dzieci. I może być dla dzieciaków miejscem niebezpiecznym, dokładnie tak samo, jak każde inne miejsce, jeśli rodzice lub opiekunowie wyłączą rozsądek i odpowiedzialność.

My dbaliśmy o to, by dzieciaki miały nauszniki, tłumiące głośne dźwięki. Na rękach miały wypisane nasze numery telefoniczne, najpierw zwykłym czarnym markerem, a później na opaskach, które dostaliśmy od Pokojowego Patrolu. Poza tym musieliśmy włączyć tryb 1000 % czujności. Starszy syn pilnował się nas, ale młodszy, co chwilę miał ochotę zwiedzać teren samodzielnie. Nie spuszczaliśmy go z oka. Biegania i łapania było co niemiara. Ale od początku liczyliśmy się z tym, że nie da nam posiedzieć spokojnie, nieważne czy na Woodstocku, czy na plaży.

W gorące dni, podstawą była woda, dużo wody. W chłodniejsze – ciepłe ubranie, a w deszczowe kalosze i coś przeciwdeszczowego, ale to rzecz oczywista, gdziekolwiek się jedzie.

Dużą wygodę zapewniła nam przyczepa, w której deszcz i ziąb niestraszny. Mieliśmy również, mały turystyczny kibelek, z którego korzystały dzieciaki, choć wizyta w niebieskim toi- toi też była, marnego rodzaju, ale atrakcją. Przyczepa na Woodstocku to świetna opcja, ale należy z nią przyjechać wcześniej, by móc ją postawić na polu namiotowym pod sceną. Wyjechać można za to dopiero, późnym popołudniem, po rozładowaniu ruchu na drogach wyjazdowych, bo policja dopiero wtedy pozwala wjechać autem na pole.

Przyczepą na Woodstock

Hałas nie przeszkadzał dzieciom w spaniu. Brud dawał się zmyć, a chlapanie w zimnej wodzie nie wywołało nawet kataru (u dzieci). Wróciliśmy do domu w komplecie, bez strat na ciele i umyśle, zmęczeni, ale pełni nowych, wspaniałych wspomnień. Jeśli tylko będziemy mieć taką możliwość, w przyszłym roku znów odwiedzimy to magiczne miejsce. Tym bardziej, że nasze dzieci nie są wyjątkami. Z roku na rok, widać coraz więcej małych woodstokowiczów.

Być może to nie wakacje marzeń, luksusu raczej mało, ale mnie na luksusach nie zależy. Jedynie czasu brakowało. Możliwości urlopowe okazały się zbyt skąpe, by móc podróżować dalej. Nie dotarliśmy nad morze. Jedyne czego żałuję, to że nie mogliśmy w drodze powrotnej odwiedzić Starogardu Gdańskiego i Morąga, co było w pierwotnym planie. Ale wszystko wciąż jeszcze przed nami.

22 comments

  1. No, podziwiam, podziwiam, bo wielka przygoda do ogarnięcia to musiała być 🙂 Klimaty nie moje, więc trudno mi coś obiektywnie powiedzieć, ale najważniejsze, że dobrze się bawiliście 🙂

  2. O mamciu, ale Wam zazdroszczę! Co tam luksusy! Właśnie takie wakacje pamięta się do końca życia. Mokro, brudno i szczęśliwie 🙂 Normalnie jedziemy w przyszłym roku razem z Wami 😀

      1. Czytam i czytam w kółko, oglądam zdjęcia i dochodzę do wniosku (na przekór wszelkiej maści malkontentom), że to miejsce wprost idealne dla dzieci 🙂 Moje byłoby zachwycone i zapewne bawiłoby się lepiej i czuło się bardziej swobodnie niż na wczasach w 5 gwiazdkowym hotelu 😉

      2. Tam każdy może się poczuć trochę jak dziecko a hotele z gwiazdkami mnie osobiście przerażają, ale ja całe życie pod namioty jeździłam.

  3. Bardzo polecam rozbijać się na polu Malinowskiego a wjeżdżać na nie przez wioskę Dąbroszyn.A dokładniej za wioska pierwsza w prawo później za przejazdem kolejowym druga w lewo.Wjeżdżasz wtedy za darmo nie płacąc za parking :)Pozdrawiam:)

    1. Dziękuję za informację. Chyba nawet mijaliśmy ten wjazd, bo w Dąbroszynie właśnie wyłonilismy się z lasu na powrocie 🙂

  4. Super sprawa ! Coraz poważniej się zastanawiam 🙂 A na razie – jako że jesteśmy otwarci na naprawdę wiele gatunków muzycznych – zabraliśmy Bąbla na afterkę Sunrise Festivalu w Kołobrzegu. Też było świetnie – choć tylko na kilka godzin i nie wymagało to od nas aż tylu przygotowań i całej logistyki. Ale mieliśmy dobrą wprawkę przed następnymi większymi imprezami z dzieckiem – i naprawdę DA SIĘ ! 🙂

    1. Oczywiście, że się da 🙂 trzeba tylko chcieć. A dobra wprawka jest konieczna. Cieszę się, że też mogliście się choć przez parę godzin dobrze się bawić 🙂

  5. Super spędziliście czas! Masz rację-co tam deszcz! Przygód z autem nie zazdroszczę, zgubiliście się w moim mieście? No niedobrze 🙂

    1. Tak bardzo się nie zgubiliśmy, ale wpakowaliśmy się, całkiem niepotrzebnie, w miasto i trochę trudno było manewrować z tą naszą przyczepą przez rozkopane ulice, ale nie było tak źle 🙂 i nawet pomyślałam o Tobie, kiedy tak sobie „zwiedzaliśmy” Poznań 🙂

  6. Widzę, że mieliście udany wypad:) Nie bardzo moje klimaty, ale cieszę się Waszym szczęściem:) Szkoda, że ten Morąg nie znalazł się na trasie Waszego wyjazdu, ale życie długie przed nami i gdzieś, kiedyś się złapiemy :*

      1. Oprócz ratusza mamy jeszcze wieżę ciśnień, kawałek zamku Krzyżackiego, Pałac Dohnów, piękny Kościół i w sumie więcej atrakcji nie ma jeśli chodzi o zabytki 🙂

  7. Każde miejsce może być dobre dla dziecka, o ile rodzice potrafią zorganizować wszystko 🙂 opiekę, spanie, odpoczynek itp 🙂 Widzę, że pociecha bardzo z wyjazdu zadowolona 🙂

    1. Dokładnie 🙂 wystarczą chęci, a i z dziećmi można zawojować świat. I faktycznie dzieciaki były bardzo zadowolone, nawet nie wspomniał, że chciałyby jednak wybrać się nad morze.

  8. Świetna przygoda. Wydaje mi się, że takie miejsca są dla dzieci odpowiednie, ale rodzic musi potrafić to ogarnąć – Wy daliście radę 🙂

    PS. Krasnala uwielbiam 😉

    1. Rodzice zazwyczaj dają radę wszystko ogarnąć, jeśli tylko mają chęci 🙂 a Krasnal jest super, tylko czytanie go w pół roku, to niełatwa sztuka 😉

Możliwość komentowania jest wyłączona.